poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 82 ~ Obiecuję.

Byłam tak bardzo spragniona jego bliskości, że aż zapomniałam o tym co sobie obiecałam. Gdzieś w głębi serca byłam zła na siebie, że mu uległam. Blondyn złapał za oba moje uda, podciągając mnie na odpowiednią wysokość i zaplatając sobie moje nogi wokół jego bioder. Mruknęłam cicho, odrywając się na chwilę od Marco, by złapać oddech. Tym razem to ja złączyłam nasze wargi w namiętnym i równie gorącym pocałunku. Ruszył do salonu, po czym usiadł na kanapie, sadzając mnie sobie na kolanach. Zgarnęłam moje długie blond włosy na lewe ramie, po czym zarzuciłam dłonie na jego szyję. Po chwili poczułam jego dłonie na moich pośladkach, na co zaśmiałam się. Spojrzałam w jego oczy, w których tańczyły te dobrze znane mi iskierki i wtedy dopiero uświadomiłam sobie co ja robię... Wstałam, odchodząc od blondyna na kilka kroków. Odwróciłam się do niego tyłem, by nie patrzeć na jego zdziwioną minę.  Po chwili poczułam jego delikatny dotyk na moim ramieniu. Drugą dłonią podwinął moją koszulkę i zaczął muskać palcami mój brzuch. odchyliłam głowę do tyłu, zamykając oczy. Pocałował mnie w szyję. 
- Kocham cię..- wyszeptał. 
- Obiecaj mi...- mruknęłam, po czym odwróciłam się w jego stronę, zarzucając ręce na jego szyję.- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał.- powiedział.
- Marcela, umiem się obronić.
- Obiecaj.- powiedziałam stanowczo.
- Obiecuję.- powiedział, po czym przytulił mnie do siebie. 
- Ja ciebie też, Marco.- szepnęłam zmysłowo do jego ucha, na co kąciki jego ust, uniosły się do góry. 

Zaśmiałam się głośno, kiedy po raz kolejny poczułam silne ramiona oplatające moją talie. Uniósł mnie do góry, śmiejąc się z mojej bezradności.
- Już mi nie uciekniesz.- wyszczerzył się.
- Puszczaj!- krzyknęłam.
- Nie krzycz, bo ludzi pobudzisz.- pouczył mnie.
- Jest dopiero 18.- zaśmiałam się z jego orientacji w czasie. A raczej z jej braku.
- Niektórzy mogą już spać.
- Chyba tylko tacy jak Marco Reus.- zaśmiałam się głośno.
- Osz Ty, głupia blondyno!- przerzucił mnie przez swoje ramie, ruszając schodami, najprędzej do mojej sypialni. 
- Nie życzę sobie.- warknęłam, na co blondyn zaśmiał się.
- To nie koncert życzeń, kochanie.- wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo, stawiając mnie na podłodze. Zdążyłam tylko spojrzeć w jego oczy i już leżałam na swoim łóżku. Chwile później nade mną znalazł się blondyn, na co ja zaśmiałam się. Zaczął mnie łaskotać, a ja jak to mam w zwyczaju rzucałam się po łóżku jak idiotka. 
- Maaarco!- zaczerpnęłam powietrza, kiedy miałam taką okazję, ponieważ wiedziałam, że Marco tak łatwo mi nie odpuści. 
- Tak?- uśmiechnął się. 
- Proszę.- wydusiłam. 
- No dobra, ale robisz mi jutro śniadanie.- zaśmiał się złowieszczo. Położył się obok mnie na brzuchu, a ja zaczęłam jeździć palcami po jego plecach. Mruczał coś pod nosem, co chwile spoglądając na moją twarz. Ja podpierałam głowę na lewej ręce, leżąc na boku. Zaśmiałam się z jego miny, na co ten wywrócił tylko oczami. 
- Co cię tak bawi?- spytałam, przerywając swoją czynność.
- Nie! Nie przestawaj proszę.- powiedział, na co ja zaczęłam się głośno śmiać.
- Co ty robisz z tymi paznokciami?- zapytał.
- Maluję odżywką?- bardziej zapytałam niż stwierdziłam. 
- To kupie ci tą odżywkę, tylko podrap mnie jeszcze.- poprosił, na co ja wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Z czego się śmiejesz?
- Stać mnie na odżywkę, kochanie.- uśmiechnęłam się, cmokając do niego ustami.
- No dobra, ale podrap mnie.- poprosił. Uśmiechnęłam się delikatnie i wykonałam prośbę chłopaka. 

*Kilka lat później*
Chodziłam po salonie mojego chłopaka, cierpliwie oczekując jego przybycia. Co prawda, moja cierpliwość już się kończyła. Miał być 20 minut temu na miejscu. Po kilku kolejnych minutach, usiadłam na kanapie, kiedy nagle do domu wparował Marco.
- Gdzieś ty do cholery był?- spytałam, zniecierpliwiona.- Miałeś być 20 min temu. 
- No u Roberta.- zabrał moją i swoją torbę, po czym skierował się do wyjścia.- Możemy iść.- oznajmił. Zabrałam swoją torebkę i podążyłam za nim. Kilka chwil później byliśmy w drodze do domu rodziców Marco. 
- Melanie i Yvonne będą?- zapytałam spoglądając na chłopaka.
- Tak.- odpowiedział szybko, nie odrywając wzroku od jezdni. Po chwili poczułam ciepłą dłoń blondyna na mojej, przez co, przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Splótł nasze dłonie. Spojrzałam na niego przelotnie, uśmiechając się pod nosem.
Kiedy dotarliśmy do domu rodziców Marco, z szerokim uśmiechem, weszłam za blondynem. Cieszyłam się, że jego rodzina mnie zaakceptowała, a Marco nie bawi się mną, tylko myśli poważnie o naszym związku. Brakowało mi takiego faceta, a teraz? Teraz zasypiam i budzę się przy nim, nie myśląc co przyniesie nowy dzień.
- Dzień dobry.- przywitałam się z mamą piłkarza, darząc ją szerokim uśmiechem.
- Cześć, Marcelinko.- odwzajemniła mój gest. Przywitałam się z panem Thomasem, co prawda kazał mi mówić po imieniu, jednak ja nie umiem tak, ale mniejsza o to, nim się obejrzałam, już przytulał mnie Nico.
- Aleś ty urósł, brzdącu..- zaśmiałam się.
- Wieeem.- uśmiechnął się uroczo.
- A ze mną nie przywitasz się, młody?- odparł, oburzony Marco, stojąc za mną.
- Z tobą widziałem się dwa dni temu, ale dobra.- wywrócił oczami, przybijając z wujkiem 'piątkę'.
- Jesteście już, siadajcie.- powiedziała Yvonne, najpierw witając się ze swoim bratem, a później ze mną.
Po obiedzie, wyszłam razem z Nico za dom. Chłopiec bawił się piłką, natomiast ja stałam z założonymi rękoma, przyglądając się mu. Chwile później poczułam, oplatające mnie silne ramiona ukochanego. Uśmiechnęłam się lekko, czując zapach jego perfum. Położył głowę na moim prawym ramieniu, szepcząc mi do ucha jakieś czułe słówka, na co ja, co chwile wybuchałam śmiechem.
- Nie wiem, co tak bardzo cię śmieszy.
- Nie, no nic nic, kochanie.- cmoknęłam do niego ustami.
- Wyobrażasz sobie, że taki mały brzdąc, mógłby biegać po naszym salonie?- wypalił nagle.
- O czym ty mówisz?- spytałam, choć bardzo dobrze wiedziałam co ma na myśli.
- Nie udawaj, że nie rozumiesz...- odparł ściszonym głosem. Chyba nie chciał wywoływać kłótni, które w ostatnim okresie zdarzały się bardzo rzadko. Ja również tego nie chciałam. Rozmyślałam chwile nad tym co powiedział blondyn i chyba nie chciałam mieć na razie dziecka. Choć od kilku dni ciągle wymiotuję i jest mi niedobrze. Obawiałam się, że to może być to o czym myślę, a tego raczej nie chciałam. Wiedziałam, że Marco chce mieć dziecko, że chce założyć rodzinę, jednak ja nie byłam na to jeszcze gotowa.
- Kochanie, mówię do ciebie od dziesięciu minut.- szturchnął mnie.
- Aa tak, przepraszam. Zamyśliłam się.
- Chodźmy do domu, bo deszcz zaczyna kropić. Nico, chodź już!- krzyknął do chłopca, a ten bez słowa zabrał piłkę i wbiegł do środka. Marco złapał mnie za rękę i ruszył do środka.

Następnego dnia byłam tak zła, że nie mogłam się powstrzymać od docinania Marco. Cokolwiek by nie powiedział, ja musiałam odpowiedzieć mu chamsko. Kiedy już miał tego dość, wyszedł, mówiąc krótkie: "Wrócę jak ochłoniesz!" Uderzyłam pięścią w stół, przy którym właśnie siedziałam, chowając twarz w dłoniach. Wybiegłam z kuchni, czując jak robi mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki, wymiotując.
- Cholera!- krzyknęłam na cały dom. Nie zważając na to jak jestem ubrana, przemyłam tylko twarz zimną wodą i wyszłam, kierując się do apteki. Kupiłam test ciążowy, wracając do domu. Miałam wielką nadzieje, że nie zastanę w nim Marco. Chciałam to wszystko poukładać sobie sama. Zrobiłam go i odczekałam odpowiedni czas. Kiedy on upłynął chciałam zapaść się pod ziemię.
- To nie może być prawda...- szepnęłam do swojego odbicia w lustrze. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.  Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Przecież ja nie chciałam mieć dziecka. Nie jestem gotowa, by zostać matką. Przez kolejną godzinę nie robiłam nic tylko płakałam i użalałam się nad sobą, jednak postanowiłam w końcu wziąć się w garść i zrobić cokolwiek, by zapomnieć choć na chwilę o tej całej sytuacji. Zaczęłam dokładnie sprzątać dom Marco, nie myśląc nawet o tym, że za każdym razem wypominałam mu bałagan panujący w całym domu. Zaśmiałam się na wspomnienie tego, jak zaczęłam rzucać w blondyna jego ubraniami, a ten próbował mnie uspokoić. Albo jak szykował się na imprezę u mojego brata, która miała na celu opicie kolejnego członka rodziny- małą Lenę, i zaczął rozrzucać ubrania po garderobie. Zrobił wtedy niesamowity bajzel, jednak i tak musiał to posprzątać, co rzecz jasna ja mu to nakazałam.
Kiedy posprzątałam już prawie cały dom, blondyn nadal nie było. Martwiłam się, ale i wiedziała, że musi ode mnie odpocząć. Byłam nie do zniesienia dzisiejszego dnia. Sprzątałam właśnie w kuchni, kiedy zauważyłam test, leżący na wyspie kuchennej. W moich oczach kolejny raz dzisiejszego dnia zebrały się łzy. Co ja miałam zrobić? Za chwile może wrócić Marco, a ja jestem w rozsypce. Uderzyłam dłonią o szklankę, która tym samym spadła na podłogę, rozbijając się na milion małych kawałeczków. Ukucnęłam, by pozbierać te większe, jednak usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Pokręciłam tylko głową, niezmiernie ciesząc się z mojego szczęścia. Czujecie ten sarkazm? W tym samym momencie do kuchni wszedł Marco.
- Boże, co się tutaj stało?- spytał zmartwiony, kucając obok mnie.- Kochanie, ty płakałaś?- zapytał, odgarniając moje włosy na plecy, a ja tylko w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Skarbie...- przejechał kciukiem po moim policzku.- Powiedz coś.- dodał. Ja bez słowa wtuliłam się w jego umięśniony tors, cicho szlochając. Przyciągnął mnie do siebie, mocno przytulając. Tak cholernie potrzebowałam jego bliskości i wsparcia.
- Za niecałe dziewięć miesięcy zostaniesz ojcem.- wychlipałam, po jakimś czasie, zanosząc się jeszcze większym płaczem. Marco spróbował się podnieść, jednak po chwili znów opadł na podłogę w kuchni, chowając twarz w dłoniach.
- Co?- wydusił po chwili, z niewyobrażalnie wielkim trudem. Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Wiedziałam, że tak zareaguje. Wczoraj mówił, że chciałby mieć dziecko, jednak kiedy przyjdzie co do czego, to jest całkiem inaczej. Wszyscy tacy są. Heh.. Głupia myślałam, że jest inny. Że jest wyjątkowy i idealny. Tylko ideały nie istnieją. Zawsze sobie to powtarzałam, a kiedy w moim życiu pojawił się Reus, słowa straciły wartość.
- Nie mam zamiaru robić ci problemu, ani się narzucać. Wychowam je sama.- powiedziałam z wielkim bólem, łapiąc za test, który leżał na wyspie. Rzuciłam go Reusowi i skierowałam się do wyjścia. Nic nie zrobił, nawet nie wstał. Nie zamierzał się pofatygować...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział leci w Wasze ręce! 
Za jakiekolwiek szczerze przepraszam, ponieważ nie sprawdzałam tego rozdziału. 
Mam nadzieję, że nie jest taki zły i jest do zaakceptowania.

Jak minął Wam pierwszy dzień drugiego tygodnia szkoły?
Mnie osobiście całkiem nieźle ;) 

4 komentarze:

  1. Zabije, pogrzebie itd. Ale tak to super rozdział mi osobiście bardzo się podobał ☺ tylko, że ty jak zwykle na końcu musiałaś ich skłucić 😠😡 ale tak to super ☺ pozdrawiam i życzę weny 😊😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam z niecierpliwością na następny ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny, nie mogę się doczekać następnego, mam nadzieję, że będzie jak najszybciej :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju cudny *.* Bd mały juniorek <3 Kurde mam nadzieje ze Marco w porę sie opamięta i wybiegnie za nią 😊❤ Czekam z niecierpliwością na next ❤💋😍

    OdpowiedzUsuń