sobota, 30 maja 2015

Rozdział 69 ~ Wychodzę. I nie wiem, kiedy wrócę.

- Reus ma dziecko?- zapytał zaskoczony.
- Możemy o nim nie gadać?- wywróciłam oczami. Nagle blondyn stanął przede mną, łapiąc mnie za rękę. Spojrzałam na niego zaskoczona, czekając na kolejne jego poczynania.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć? Bez względu na wszystko..- spojrzał głęboko w moje oczy.
- Nawet zważając na to, że będzie dzielić nas 400 km?- w moich oczach zebrały się łzy. Moje ręce zaczęły drżeć,  ja sama nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Naprawdę nie mógł powiedzieć mi tego sam? Musiałam dowiedzieć się w taki sposób?
- Proszę cię..- położył swoją dłoń na mojej szyi, gładząc kciukiem mój policzek.
- Zostaw mnie.- zdjęłam jego rękę, wymijając go i kierując się do drzwi wyjściowych.
- Nie!- warknął, łapiąc mnie za rękę swoją silną dłonią. Odwrócił mnie w swoją stronę, stawiając krok do przodu. Położył swoje dłonie na mojej szyi, patrząc głęboko w moje oczy. Co widziałam w jego? Ból i troskę. Nie wahając się pocałował mnie...
- Moritz... Nie możesz. Nie możemy.- pokręciłam głową. Nic nie odpowiedział. No bo co? "Marcela, kocham cię"? Taa, jasne. Na pewno nie. W tym samym momencie zaczął dzwonić mój telefon. Wyminęłam blondyna, spoglądając kątem oka na jego zamyśloną twarz. Wygrzebałam telefon z torby, po czym spoglądając na ekran, odebrałam.
- Halo?
- W końcu.- mimo, iż go nie widziałam to czułam, że się uśmiecha. Nic mu nie odpowiedziałam. Nie miałam nic, zupełnie nic mu do powiedzenia. Zawiódł mnie.- Proszę, powiedz coś.
- Niby co?
- Że mnie kochasz.- nic nie słyszałam poza jego głosem. Był sam?- Kochanie, proszę cię.
- Marco, jak na razie to nie mam ci nic do powiedzenia.- odparłam, opierając się o ścianę.
- Za to ja dużo.
- Za to ja nie mam ochoty tego słuchać. Wybacz.- powiedział, z nutką arogancji.
- Zmieniłaś się.- warknął.
- Nie, to Ty mnie zmieniłeś. I wiesz co ci powiem? Jakoś mało mi się to podoba.
- Przestań.
- Porozmawiamy jak wrócisz. To nie jest rozmowa na telefon. Cześć.- odparłam i chciałam już zakończyć połączenie, kiedy usłyszałam jeszcze głos piłkarza.
- Marcela przepraszam. Kocham cię, skarbie.- powiedział z taką czułością. Poczułam się tak jakby stał tuż obok mnie. Jakby dotykał mnie, przytulał, całował. Poczułam to ukłucie w brzuchu. Znów to czułam...
Westchnęłam, wrzucając komórkę z powrotem do torby. Złapałam się za głowę, masując swoje skronie. Przeczesałam włosy dłonią, kiedy usłyszałam głos blondyna.
- Wszystko okey?
- Tak.- chyba nie jestem dobra w kłamstwach. Zauważył.- Miałabyś ochotę na maraton komedii?
- Czemu nie...- uśmiechnęłam się lekko.- Tylko bez...
- Tak, wiem.- wywrócił oczami.- To do mnie?- uśmiechnął się, na co ja mu zawtórowałam.
Wchodząc do domu przyjaciela, znów poczułam ten narastający smutek i żal. Cały czas miałam do niego żal o transfer. W salonie stały pudła, w których były rzeczy Mo. Nie mogłam się pogodzić z jego wyjazdem. Cały czas, gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że zostanie w Dortmundzie.
- Mogę skorzystać z łazienki?- zapytałam, łamiącym się głosem.
- Marcela, proszę cię.- jęknął.- Chodź tu do mnie.- przyciągnął mnie do siebie, mocno przytulając.
- Czemu mi to robisz?
- Przepraszam.- pocałował mnie w głowę.- Nie chcę, żebyś cierpiała. I to przeze mnie. Przepraszam cię, skarbie.- ujął moją twarz w dłonie. Kciukiem starł kilka słonych łez, które spłynęły po moich policzkach.- Nigdy nie chciałem dla ciebie źle. Nigdy. Nawet przez sekundę.
- Mo ja... Sobie nawet nie wyobrażasz jak mi trudno z myślą, że za kilka dni ciebie już nie będzie obok mnie. Że będę wstawała, wiedząc, że cię nie zobaczę..- odparłam, spoglądając w jego oczy.- Wyjdę na moment.- dodałam, kierując się w stronę drzwi tarasowych.- Daj mi chwile.- powiedziałam, kiedy chciał mnie zatrzymać.
Wyszłam na taras, siadając na schodku. Zakryłam twarz dłońmi. Nie mogłam płakać. Nie chciałam już płakać. Nigdy nie lubiłam się mazać. Zawsze byłam silna i teraz też taka jestem. Bez względu na to co dzieje się wokół mnie. Muszę stawić czoło wszystkim przeciwnością losu. Wstałam ze swojego miejsca, wchodząc do środka.
- Moritz!- krzyknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu.
- W łazience.- odpowiedział szybko. Podeszłam do szafki, na której stało zdjęcie Mo i Lisy. Było przepiękne. Na kolejnym zdjęciu byłam ja i Mo. Uśmiechałam się. Z resztą jak zawsze w jego towarzystwie. Wzięłam do ręki nasze zdjęcie.
- Co robisz?- usłyszałam głos piłkarza.
- Sprzedajesz to mieszkanie?- odpowiedziałam pytaniem.
- Nie.- uśmiechnął się, na co ja uniosłam brew ku górze.- Wrócę tutaj.
- Skąd masz tę pewność?- spytałam, podchodząc bliżej niego.
- Nie powiedziałem, że mam pewność.- prychnął.- Co jemy?- zapytał, krzątając się po kuchni.
- Może lody?- odpowiedziałam pytaniem, biorąc do ręki zdjęcie, na którym był Marco, Mo i Leo. Przejechałam palcem po osobie Marco, uśmiechając się lekko.
- Może księżniczka pomogłaby mi?- krzyknął z kuchni.
- Nie musisz wrzeszczeć.
- Wiesz.. Powiedziałem głośniej, bo ty czasem nie dosłyszysz.- wywalił mi język.
- Wal się.- szturchnęłam go lekko w ramie, na co ten zaśmiał się uroczo. Blondyn wyjął dwa kielichy, które postawił na wyspie kuchennej. Otworzył zamrażarkę, wyjmując z niej lody...

- Błagam cię, wyłącz to.- wstałam z łóżka. 
- Ej, ej. Chodź tu cykorze.- zaśmiał się, wstrzymując film.
- Nie. To jest okropne. Jak on mógł? Fuj.- wzdrygnęłam się na samą myśl, o sytuacji z filmu, na co blondyn wybuchnął śmiechem.- Nie śmiej się.
- Cykor.- prychnął.
- Nie gadaj do mnie.- odwróciłam się do niego tyłem.
- Oj, Marcela.. Założyłaś się ze mną, pamiętasz? "Pff.. Że niby ten film jest straszny?"- zacytował moje słowa.
- Wychodzę. I nie wiem, kiedy wrócę.- ruszyłam przed siebie.
- Cykor!- krzyknął.
- Wal się!- odkrzyknęłam. I pomyśleć, że już niedługo tego nie będzie. On będzie miał swoje życie w Stuttgrcie, a ja w Dortmundzie. Nie chciałam o tym myśleć, ale te myśli same nasunęły mi się. Nie będzie wspólnych maratonów, śmiania się z Robbena. Nie będzie jego w Borussii. Nie będzie przypałów na treningach. Nie będziemy godzinami gadać o wszystkim i niczym.
- Marcela...- złapał mnie za rękę odwracając w swoją stronę.
- Muszę iść.- powiedziałam, wyrywając się z jego uścisku.
- Przestań.- przyparł mnie do ściany.
- Zostaw mnie. Kiedy wyjeżdżasz? Chyba musisz się spakować.- odparłam, próbując mu dogryźć.
- Nie mów tak. Bardzo dobrze wiesz, że sprawiasz mi tym przykrość.
- I o to mi chodzi. Może w końcu poczujesz się tak jak ja.- chciałam go odepchnąć od siebie, jednak nie miałam wystarczająco sił.
- Przestań.- powtórzył. Nie spojrzałam na niego. Nie miałam odwagi. Ja nawet nie chciałam na niego patrzeć. Dotknął mojego policzka, przez co po moim ciele przeszedł dreszcz.- Marcela...- wyszeptał, czułam jego oddech na swojej twarzy. Przejechał opuszkiem palca po moich wargach. Był coraz bliżej, a ja nie wiedziałam co zrobić. Z jednej strony znów chciałam poczuć cudowny smak jego ust, zaś z drugiej wiedziałam, że ranimy swoimi poczynaniami Marco i Lisę. Wpił się gwałtownie w moje usta, a ja odwzajemniłam ten cholerny pocałunek. Widząc, że się nie opieram, nie przerywał swoich czułości. Złapał mnie za uda, podnosząc do góry, na co mimowolnie pisnęłam.
Nie przerywając pocałunków, przyparł mnie do ściany, obsypując moją szyję krótkimi pocałunkami. Znów powrócił do moich ust.
- Moritz, nie.- oderwałam się od niego. Jednak ten nie zareagował. Jakby był w jakimś transie.- Moritz!- powiedziałam trochę głośniej, wydostając się z jego uścisku.
- Cyśka, ja.. Przepraszam cię. 
- W ogóle... Nie. Lepiej już pójdę.- zamotałam się. Chciałam już odejść, jednak ten zatrzymał mnie.
- Poczekaj. Nie widzisz tego? Zbliżyliśmy się do siebie. Nie chcę cię stracić. 
-Tak. Zbliżyliśmy, ale ja nadal jestem z Marco, a ty z Lisą. To nie jest fair.
- Możemy o tym zapomnieć?- zapytał.
- Tak będzie najlepiej. Marco nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz?
- Rozumiem.- posmutniał. Nie chciałam widzieć go takiego, ale mógł znów nie zaczynać. Bez słowa odeszłam od niego, schodząc na dół.- Marcela!- usłyszałam. Zatrzymałam się, jednak nie odwróciłam
- We wtorek wyjeżdżam. Przyjdziesz?- zapytał. Słyszalna w jego głosie była nadzieja. Miałam wrażenie, jakby za chwile miał zacząć płakać. Nic nie odpowiedziałam, tylko wzięłam swoje rzeczy i wyszłam.

*Kilka dni później*
Dzisiejsze popołudnie spędzam z Oliwią. Kuba i Agata, wyszli gdzieś. Mała już od godziny śpi, więc ja mam czas dla siebie. Włączyłam sobie film "Titanic", zrobiłam popcorn i zaczęłam malować sobie paznokcie. Cały czas myślałam o Mo. Nie widziałam się z nim od tamtego dnia. I szczerze powiedziawszy na razie nie chcę widzieć. Robimy tylko niepotrzebne zamieszanie. Jesteśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. Nie chcę, żeby doszło pomiędzy nami do czegoś więcej.
Kiedy moje paznokcie wyschły, zatrzymałam film, kierując się do łazienki. Nie miałam ochoty na długą kąpiel, dlatego szybko zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Po wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności, wyszłam, owijając się jedwabnym ręcznikiem. Podeszłam do lustra, patrząc w swoje odbicie w lustrze. Przypomniał mi się ten dzień, w którym Mo pocałował mnie pierwszy raz. Ten, w którym Marco wyszedł do Iñez. Ten, kiedy dopiero wrócił, a już musiał wyjść. Do niej... Nie przypominałam już tamtej dziewczyny. Wory pod oczami, łzy spływające po policzkach. Teraz tego nie było. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, po czym dokładnie wytarłam swoje ciało ręcznikiem, z włosami zrobiłam to samo. Założyłam bieliznę i podłączyłam suszarkę, by trochę wysuszyć włosy. Z lekko wilgotnymi włosami wyszłam z łazienki, wchodząc do mojego pokoju. Złapałam za krótkie spodenki i koszulkę z jakimś nadrukiem, by za chwilę założyć wybrane ubrania na siebie. Z pokoju zabrałam koc i podążyłam do salonu, wznowiłam film i okryłam się kocem. Zerknęłam na zegarek, na którym widniała godzina 19:05. Za oknem powoli zapada zmrok, a ja już wykąpana. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Aha! Ktoś tutaj kluczy zapomniał! Cały Kuba. Chodząca skleroza. Wstałam niechętnie ze swojego miejsca, podążając do drzwi. Otwierając je, zaśmiałam się cicho, myśląc o tym jak będę droczyć się z Kubą. Zawsze lubiłam wypominać mu jego błędy, ale w żartach oczywiście.. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Kto ma doła? Kto jest rozczarowany?
Zapraszam do mnie. Możemy posmutać razem.
Chyb każdy wie o co mi chodzi. Wszyscy oglądali mecz?
Ja osobiście oglądałam tylko drugą połowę. Jak to mówią "Jak się jebie to wszystko"
I to jest najprawdziwsza prawda. 
No ale... Wolfsburgowi pogratulować trzeba. Zagrali dobrą piłkę, a piłkarze z Dortmundu?
Nie zawsze chcieć, oznacza móc. Piłka taka już jest. Nieprzewidywalna. 
Ale to chyba dlatego kochamy ten sport?

Co do rozdziału to jest taki jaki chciałam, aby był. Zrobiłam wszystko co chciałam i jestem zadowolona. A Wy jak? ;)

Pozdrawiam ;*

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 68 ~ O ile dobrze wiem, to nie jesteśmy na ty.

*Następny dzień*
Pierwsze co zrobiłam po przebudzeniu, to  przetarłam oczy. Zaraz po tym sięgnęłam po telefon.  Miałam jedno nieodebrane połączenie. Pośpiesznie odblokowałam ekran telefonu, sprawdzając kto się  do mnie dobijał. Marco! Dzwonił Marco! Od razu na moją twarz wpełzł uśmiech. Podniosłam się, siadając po turecku. Wybrałam numer do blondyna i czekałam, aż usłyszę jego głos w słuchawce telefonu . Tak bardzo chciałam, żeby był teraz obok mnie. Chcę się do niego przytulić i powiedzieć, że kocham. 
- Halo?- usłyszałam mało podobny głos, do mojego chłopaka.
- Yyy... Jest może Marco?- spytała. Dziwnie się czułam. Poczułam się tak, jakbym była przyjaciółką, a to ona jego dziewczyną. 
- Nie. Wyszedł z Ivo.- odpowiedziała oschle.
- Jak będzie to powiedz mu, żeby do mnie zadzwonił.- powiedziałam, jednak takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.. Na chwilę mnie zatkało.
- O ile dobrze wiem, to nie jesteśmy na ty.
- O ile dobrze wiem, to Marco zawsze telefon ma przy sobie.- rzekłam, z nutką arogancji w głosie. 
- Akurat teraz zapomniał.- czułam, że się uśmiecha. Wiedziałam to. 
- Nieważne. Jak wróci to powiedz, żeby zadzwonił.- powiedziałam, zakańczając naszą bezsensowną rozmowę. Rzuciłam telefon, gdzieś obok siebie, bezwładnie opadając na łóżko. Westchnęłam ociężale. Już myślałam, że będę miała szansę z nim porozmawiać. Chociaż przez telefon...
Chwilę później usłyszałam krzyk Oliwki. Wiedziałam, że za chwilę już będzie w moim pokoju.
- Ciuciuu!- krzyknęłam, rzucając się obok mnie. Od razu weszła pod kołdrę, zakrywając się nią po sam czubek głowy.
- Kochanie, co jest?- zapytałam, zaglądając pod kołdrę. 
- Tatuś mie goni. Latuuuj!- powiedziała, z przerażoną miną. Zachichotałam. W tym samym momencie wszedł Kuba. 
- Gdzie ona jest?- zapytało, niczym zabójca z przerażającego i wywołującego ciarki horroru. Zaśmiałam się cicho z wyrazu twarzy mojego brata.

Zbiegłam na dół po schodach, prawie przewracając się o swoje nogi. Agata właśnie nakładała do stołu, a widząc mnie prychnęła śmiechem.
- No co? Głodna jestem.
- Jak zawsze.- skwitował to Kuba, wychodząc z kuchni.
- Wal się.- wywaliłam mu język. 
- Za chwilę śniadania nie dostaniesz.- zagroził.
- To zjem na mieście.- przedrzeźniałam się z nim. Uwielbiałam to robić, wręcz kochałam. Brakuje tutaj tylko Wojtka i Dawida. Wyjęłam z jednej z szafek szklankę i nalałam do niej wody mineralnej.
- Za chwilę oboje będziecie musieli zjeść na mieście.- zakończyła Agata.
- Mnie przygarnie Łukasz.- blondyn usiadł na swoim miejscu. Obok niego usiadła Oliwia, a zaraz po niej ja i Agata. Nałożyłam sobie na talerz jajecznicę i sięgnęłam po bułkę, którą zaraz po tym posmarowałam masłem. Jednak nie było dane mi zjeść w spokoju, ponieważ kiedy brałam kęs bułki, ktoś zadzwonił do drzwi. Podniosłam lekko głowę i oczywiście wszyscy patrzyli na mnie. Nawet Oliwia... Westchnęłam i wstałam ze swojego miejsca, kierując się w stronę drzwi wejściowych...

*Marco*
Wracając z Ivo do domu Iñez, zauważyłem, że nie wziąłem telefonu. Przekląłem pod nosem. Miałem zadzwonić do Marceli. Wiem! Jestem ostatnim dupkiem! Błagałem, żeby dała nam szansę. Obiecałem, że naprawię to. Że będzie jak wcześniej. A tymczasem nie przyszedłem na odprawę. Mogłem sobie tylko wyobrażać jak się poczuła...
- Jesteśmy!- krzyknąłem. W przedpokoju od razu pojawiła się Inez.- Jest tutaj mój telefon?- spytałem, kiedy ta rozbierała małego.
- W salonie.- westchnęła. Czym prędzej wziąłem swój telefon i wyszedłem na zewnątrz, oznajmiając brunetce, że idę zadzwonić. Ta tylko mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, ale ja olałem to. Wybrałem numer do Marceliny, czekając na jej głos. Jednak nie usłyszałem go. Jeszcze kilka razy dzwoniłem, jednak nadal nic. Westchnąłem ociężale, siadając na schodach przed domem panny Ruiz. Schowałem twarz w dłoniach. Życie mi się na głowę sypie, a ja nie mogę z tym nic zrobić. To jest chore! Uderzyłem ręką o barierkę, z frustracją.
- Marco?- usłyszałem głos Hiszpanki.
- Tak?
- Możesz na chwilkę?- spytała,  ja wstałem, uśmiechając się sztucznie.

*Marcelina*
Westchnęłam i wstałam ze swojego miejsca, kierując się w stronę drzwi wejściowych...
- Co ty tutaj robisz? 
- Stoję.- sarknął.
- Właź.- przesunęłam się, aby mógł przejść.- Zjesz z nami? 
- Nie, dzięki. 
- Może jednak?- dopytywała Agata.
- No Agacie odmówić nie możesz.- uśmiechnęłam się do niego. 
- Co macie?- zapytał, siadając obok mnie. 
- Okulary Ci kupić?- zaśmiałam się.
- Spadaj.- szturchnął mnie w ramie, na co tylko skarciłam go wzrokiem. Kuba pokręcił głową.
- O właśnie! Co dzisiaj robisz?- spytał po jakimś czasie.
- Chyba wybiorę się do Kloppa.- odpowiedziałam, biorąc kolejny łyk wody mineralnej.
- Mogę ci potowarzyszyć, jeśli chcesz.
- Czemu nie...- uśmiechnęłam się.- Idziemy? Już po dwunastej.
- Jasne.
- To ja tylko skoczę po torebkę i jestem z powrotem.- poinformowałam przyjaciela i pobiegłam do swojego pokoju. Złapałam za torebkę i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy, by już za chwilę zarzucić ją na ramie.
- Możemy iść.- oznajmiłam, przeglądając się ostatni raz w lustrze.
Dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu. Wysiadłam z czarnego BMW Moritza, przyglądając się bacznie Idunie. Zawsze kochałam oglądać ten stadion. Był magiczny. Nagle przede mną wyrósł Mo, śmiejąc się głupio. 
- Przesuń się.
- A co będę z tego miał?- zapytał, poruszając zabawnie brwiami.
- Spadaj.- przepchnęłam go.

Miałam właśnie pukać do jednych z wielu drzwi, kiedy usłyszałam znajomy mi głos. Oboje z Mo odwróciliśmy się, by po chwili zobaczyć Czarodzieja z Dortmundu. Od razu uśmiechnęłam się szeroko.
- Co wy tutaj robicie?
- Bo ja właśnie... Chciałam z panem porozmawiać o...- Kloppo nie pozwolił mi dokończyć.
- Sebastian miał Ci przekazać, że nic z tego nie będzie.
- Jak to?- spytałam lekko zdezorientowana.
- Znaleźliśmy kogoś innego. Gdyby to ode mnie zależało, już podpisywałabyś umowę. Przykro mi.- uśmiechnął się, pocieszająco.
- Dobrze, rozumiem.- wymusiłam lekki uśmiech. 47 latek chyb zauważył, że zrobiło mi się smutno, ponieważ powiedział.
- Sebastian, Watzke i Michael stwierdzili, że...
- Nic się nie stało. Rozumiem. Nie jestem odpowiednią osobą. Najważniejsze jest to, aby Borussia miała odpowiedniego fotografa.
- Ja już muszę iść. Trzymaj się.- przytulił mnie.- Powodzenia Moritz.- dodał, zwracając się do Mo.
- Dziękuję trenerze.- blondyn uśmiechnął się, podając rękę trenerowi.
- A właśnie. Gdzie Marco?- zapytał nagle. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć.
- Yyy nie ma go w Dortmundzie.- czułam na sobie wzrok Mo. Spojrzałam na niego kątem oka. W tym samym momencie do trenera zaczął ktoś się dobijać.
- Muszę iść. Do widzenia.- pożegnał się.
- No co?- spytałam, kiedy szliśmy do wyjścia. Cały czas patrzył na mnie, co zaczynało mnie drażnić.- Miałam powiedzieć, że Marco został w Hiszpanii, bo ma dziecko? Proszę cię..- westchnęłam, wywracając oczami.
- Reus ma dziecko?- zapytał zaskoczony.
- Możemy o nim nie gadać?- wywróciłam oczami. Nagle blondyn stanął przede mną, łapiąc mnie za rękę. Spojrzałam na niego zaskoczona, czekając na kolejne jego poczynania.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć? Bez względu na wszystko..- spojrzał głęboko w moje oczy.
- Nawet zważając na to, że będzie dzielić nas 400 km?- w moich oczach zebrały się łzy. Moje ręce zaczęły drżeć,  ja sama nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Naprawdę nie mógł powiedzieć mi tego sam? Musiałam dowiedzieć się w taki sposób?
- Proszę cię..- położył swoją dłoń na mojej szyi, gładząc kciukiem mój policzek.
- Zostaw mnie.- zdjęłam jego rękę, wymijając go i kierując się do drzwi wyjściowych.
- Nie!- warknął, łapiąc mnie za rękę swoją silną dłonią. Odwrócił mnie w swoją stronę, stawiając krok do przodu. Położył swoje dłonie na mojej szyi, patrząc głęboko w moje oczy. Co widziałam w jego? Ból i troskę. Nie wahając się pocałował mnie...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie zabijecie mnie?
Błagam, powiedźcie, że nie xD
Dzisiaj przyjaciółka nastraszyła mnie, że jeżeli dojdzie do czegoś pomiędzy Marcelą, a Mo to mam się w szkole pokazywać..
Jak myślicie powinnam iść? Czy może nie? Darować sobie?
No bo wiecie... Ja chciałabym sobie jeszcze pożyć ;d xD
 Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybyście wraziły swoje opinie, dotyczące rozdziału jak i szkoły w komentarzach ;d
Jeżeli macie do mnie jakieś pytania odnośnie rozdziału, bloga czy czegokolwiek wbijać na aska! ;p

środa, 13 maja 2015

Rozdział 67 ~ Ciekawe czy zdążysz.

Rozdział pisany przy piosence! ♥
Marcela, proszę cię.- ujął moją twarz w swoje dłonie.
- O co ty mnie prosisz? No o co? O to, żebym od tak powiedziała: "Dobrze, kochanie. Nic się nie dzieje. Te wakacje są wprost cudowne. Nawet o takich nie śniłam."?- prychnęłam, zdejmując jego dłonie. - Ale tak nie jest. Te wakacje są okropne. Rzygam nimi.- w moich oczach zebrały się łzy, które chwile później spływały po moich policzkach.
- Nie mogą być takie złe. Przecież spędzasz je ze mną.- uśmiechnął się.
- A Ty nadal swoje! Nie widzisz tego? Męczę się. Męczymy się oboje..- odparłam, spoglądając na drzwi balkonowe.- Na początku myślałam, że będzie już tylko lepiej. Że nic ani nikt nie stanie nam na drodze do szczęścia. Bo przecież byliśmy razem i tylko to się liczyło. Byliśmy razem szczęśliwi i... Myślałam, że nikt nie zdoła nam tego szczęścia zrujnować. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że udało jej się. Ona właśnie na to liczyła. Czekała, aż zaczniemy się kłócić, co było nieuniknione. Jej właśnie o to chodziło..- spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich ten cholerny ból, który ja czułam przez ostatnich kilka dni.- I wiesz co ci jeszcze powiem? Gdybyśmy byli dla siebie stworzeni, nikt nie zdołałby nas rozłączyć.
Tak. Tak właśnie myślałam. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Może byłoby lepiej gdybyśmy się po prostu rozstali? Po co każde z nas ma się męczyć i cierpieć, jeżeli możemy to zakończyć. Wystarczy tylko kilka słów i po problemie. Każde z nas pójdzie w swoją stronę. Tak będzie lepiej... 
- Nawet tak nie mów. Marcela, proszę cię. Daj nam szansę.- ujął moją twarz w dłonie, przysuwając się jeszcze bliżej mnie.- Proszę, błagam! Daj mi szansę to naprawić.- oparł swoje czoło o moje. Patrzył uważnie w moje oczy, jakby chciał z nich wyczytać wszystko co czuję. Delikatnie musnął moje wargi, z tak wielkim uczuciem. Cholera! Reus! Jesteś okropny! Dlaczego tak na mnie działasz!? 
- Kocham cię...- wyszeptał. Kolejny raz musnął moje usta. Czemu mu na to pozwalam? Nie opierałam się. Dlaczego do cholery!? Nagle zachłannie wpił się w moje wargi. Cały Reus..

*Następny dzień*
- Marcela, musimy już iść.- usłyszałam głos mojego brata.
- Idź. Ja jeszcze chwilę poczekam.- machnęłam ręką w jego kierunku, zakładając ręce na piersi.
- Ale nie mamy już czasu.- powiedział, ale ja najzwyczajniej w świecie, olałam jego słowa.- On nie przyjdzie.- dodał po chwili.
- Przyjdzie.- odparłam, z przekonaniem w głosie. Byłam tego pewna. Heh... Przeliczyłam się.
- Marcela! Wywołali już nasz lot.- oburzył się.
- Rozumiesz, że ja muszę tutaj na niego zaczekać? On przyjdzie, obiecał mi to.- jestem tak naiwna. Co miłość potrafi zrobić z człowiekiem... Wiedziałam, że już nie przyjdzie, ale gdzieś w głębi serca wierzyłam w to, że jednak dotrzyma obietnicy. Oszukiwałam samą siebie.
- Tak jak obiecał, że będzie spędzał z Tobą każdą wolną chwilę? A zamienił cię na tą laskę.- powiedział zły.
- Nie wiesz jak było.- warknęłam.
- Tak ci się tylko wydaje.- powiedział, na co ja tylko pokręciłam głową.- Z resztą rób co chcesz. Możesz nawet tutaj zostać z nim. Ciekawy jestem co będziesz robić, kiedy on pójdzie do niej..- oparł, po czym odszedł.- Nie mów tylko, że cię nie ostrzegałem.- dodał. Zacisnęłam zęby. Nie chciałam się kłócić z własnym bratem, ale czasem tak bywa. Zerknęłam na ekran telefonu. Żadnej wiadomości od blondyna. Czyli naprawdę zapomniał? To było cholernie przykre..
Podążyłam na odprawę, a już pół godziny później siedziałam na swoim miejscu w samolocie. Moje miejsce było od okna. Obok mnie siedziała Ania. Podkurczyłam nogi i patrzyłam na widoki za oknem, które były olśniewające. W końcu w drodze do domu. Chcę tylko zasnąć. Było mi źle z tym, że pokłóciłam się z Kubą. W sumie to miał rację. Marco nawet nie spytał mnie czy chcę zostać. Nic. Cały czas chodziły mi po głowie słowa brata...
A Marco? Wczoraj tak bardzo chciał to wszystko naprawić. Obiecał mi, że wszystko się ułoży.
- Jesteś jego oczkiem w głowie.
 Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Gdyby tak było, to traktowałby mnie inaczej..
 - Nie potrafię odpuścić.- odparł, ujmując moją twarz w dłonie. 
To był koszmar. Całowałam się z przyjacielem. Czułam odrazę do siebie. Czułam się tak, jakbym zdradziła Marco. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.
- Szkoda mi tylko tych wszystkich kibiców, którzy na ciebie liczą.- uderzyłam go pięścią w tors.
Sama nie wierzyłam w to co mówię. Nie chciałam tego. W głębi serca wiedziałam, miałam nadzieję, że nie odejdzie. Że nadal będzie grał dla Dortmundzkiego klubu, który był dla mnie tak ważny.
- Ty jesteś chora. Pomyśl czasem co mówisz. Jesteś tak zazdrosna, że nawet nie zauważasz tego, ile znaczy dla mnie Ivo.
To tak cholernie boli...
- Spałaś z nim?- spytał z wyrzutem.
Jak mógł? Nie ufał mi? Czy może nie ufał Moritzowi? Ale.. W końcu on pocałował mnie. Nie wiem co mam o tym myśleć.
- Twój chłopak się martwi.- wyszeptał mi zmysłowo do ucha, nachylając się nade mną.
Martwi się? Naprawdę? Heh... Chyba tylko jak jest sam. Bo kiedy jest z Iñez to nawet nie zadzwoni..
- Iñez potrzebuje mojej pomocy.
Heh... Norma. Jak na razie wiele nie zmieniło się pod tym względem.
- Daj nam szansę.
Powinnam? Czy może lepiej odpuścić? Rozstać się? On stworzy rodzinę, którą tak bardzo chciał mieć. Dom, ciepło, miłość, kochająca kobieta i dziecko, którego tak bardzo pragnął. Idealna rodzina.
I pomyśleć, że to ja chciałam być na tym miejscu. Ale może jeszcze nie wszystko stracone? Może powinnam zawalczyć? Ale czy o tę miłość jeszcze mogę walczyć? Iñez zdobyła to co chciała. Chciała jego i ma. Odpuszczam...
Wstałam ze swojego miejsca i udałam się do toalety, zabierając jeszcze swoją torbę. Czułam wzrok Moritza na swojej osobie. Po moich policzkach spływały łzy. Do cholery! Dlaczego ja płaczę!? Sama się o to prosiłam. Zamiast iść z nim, porozmawiać, to ja idiotka płakałam i użalałam się nad sobą. Po prostu straciłam go na własne życzenie.
Oparłam ręce o umywalkę, patrząc w swoje odbicie w lustrze. Torbę rzuciłam obok swoich nóg. Nie mogę się tak zachowywać. Powinnam wziąć się w garść i zacząć normalnie funkcjonować. Przemyłam dokładnie twarz wodą, tym samym zmywając czarną maskarę z moich rzęs.
Kiedy znów siedziałam na swoim miejscu, wyjęłam telefon z kieszeni, ciekawa czy może blondyn zainteresował się mną. Tak jak się spodziewałam... Nie zadzwonił, nie napisał smsa. Rozumiem, że jego dziecko jest chore, martwi się, no ale tak trudno napisać głupiego smsa? Bawiłam się telefonem, kiedy usłyszałam głos Mo.
- Ania, możesz na chwilkę zamienić się ze mną miejscami?
- Tak, jasne. 
- Ale po co?- zapytał zdezorientowana. Już chwile później obok mnie siedział 21 latek.
- Co jest młoda?- spytał, przyglądając mi się badawczo. 
- Nic. Co miałoby być?- odpowiedziałam pytaniem, unikając jego spojrzenia.
- Wiem,  że jestem stary, ale nie aż tak, żeby mi na oczy padło.- uśmiechnął się pokrzepiająco. 
- Weź idź.- szturchnęłam go w ramie, chichocząc.
- I taką Cyśke kocham.- wybuchnął śmiechem, czochrając moje włosy.
- Ale Ci walne.- syknęłam, uśmiechając się.
- Ciekawe czy zdążysz.- wywalił mi język.- Zanim Ty podniesiesz rękę to ja już zdążę Ci pstryczka w noska dać.- uśmiechnął się uroczo.
- Jeszcze zobaczymy.- założyłam ręce na piersi.
- Oj, oj. Foszek?- zaśmiał się.
- Nie.- prychnęłam. 
- Ta... Mhm.- on również założył ręce na piersi, patrząc przed siebie. Po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, przepraszam ;c za to coś powyżej
Kompletnie nie wyszedł mi ten rozdział.
Do pewnego momentu miałam wenę, a później... Całkowicie mi uleciała.
Przepraszam za końcówkę, bo jest beznadziejna. 
Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Mam teraz strasznie dużo nauki i nie mm czasu na pisanie.
Jednak postaram się naskrobać coś dobrego jak najszybciej ;*

Mam nadzieję, że nie uciekniecie ode mnie, po tym rozdziale ;c ☺

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 66 ~ Próbuje to naprawić!

*Marcelina*
Obudziło mnie, ogromne pragnienie. Podniosłam się i spostrzegłam, że nie jestem w pokoju, który dzielę z Marco. Rozejrzałam się, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie jestem. Usłyszałam odgłosy, dochodzące z innego pomieszczenia. Była to łazienka, ktoś brał kąpiel. Spojrzałam w dół. Ubrania mam na sobie. Wszystko jest tak jak powinno być. Nie mam tylko butów. Gdzie ja do cholery jestem!? 
Po chwili usłyszałam otwierające się drzwi. Blondyn wyszedł z nich, a ja nie wierzyłam własnym oczom. Co ja tutaj robię? Z nim? Przecież... Byłam z Erikiem. Cholera!
- Moritz... Gdzie ja jestem? Czy my..? Co ja tutaj robię?- niecierpliwiłam się. Moje serce waliło jak oszalałe. Gdzie jest Marco?
- Spokojnie.- podszedł do mnie, ujmując moją twarz w dłonie. Pocałował mnie w czoło.- Nic pomiędzy nami nie zaszło.- uśmiechnął się, siadając na skraju łóżka i wycierając swoje włosy białym, jedwabnym ręcznikiem. Odetchnęłam z ulgą.
- Jesteśmy u ciebie w pokoju? Co ja tutaj robię? Jak?- zadawałam kolejne pytania, na które nie znałam odpowiedzi. Przesadziłam! Nie powinnam tyle pić. Jestem głupia!
- Tak. Marcela, uspokój się.- złapał mnie za rękę.- Erik musiał iść, a ja akurat wychodziłem z pokoju.
- Możesz się ubrać? Dekoncentrujesz mnie.- utkwiłam wzrok w podłodze, która akurat teraz była nadzwyczaj interesująca. Miał na sobie tylko ręcznik, którym był owinięty w pasie. Strasznie mnie to drażniło.
- Jasne.- zaśmiał się, wstając. Wybrał ze swojej szafki jakieś spodenki, po czym wrócił do łazienki. Wstałam i podeszłam do drzwi balkonowych. Na zewnątrz, powoli zapadał zmrok i robiło się zimno. Na mojej skórze, praktycznie od razu pojawiła się gęsia skóra. Szybko wróciłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku, wyjmując z kieszeni telefon. Miałam kilka nieodebranych połączeń od Marco. Martwił się? Jakoś wcześniej miał mnie w dupie..
W tym samym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i podeszłam, otwierając je. W progu stał, właśnie on. Obiekt moich rozmyśleń.
- Moritz, wiesz gdzie jest Marcela? W ogóle nie mogę si...- urwał, kiedy podniósł głowę. Wcześniej wpatrywał się w telefon, chyba wybierając do mnie numer. Patrzył na mnie niedowierzająco.
- Co ty tutaj robisz?- spytał, nadal wpatrując się w mnie jak w obrazek.
- Stoję. Nie widać?- sarknęłam. Właśnie w tym momencie, z pokoju wyszedł Mo.
- Cyśka, kto to?- spytał, spoglądając na nas i poprawiając swoje włosy. Na sobie miał tylko, wcześniej wybrane spodenki. Boże, jak to musiało wyglądać...
- Co to ma znaczyć?- Marco przeniósł swój wzrok na mnie. Był zły? Tak. Zaciskał pięści.
- My nic...- nie pozwolił mi dokończyć.
- Spałaś z nim?- spytał z wyrzutem.
- Zwariowałeś? Jak możesz tak w ogóle mówić? Jak możesz tak myśleć? Nigdy nie zrobiłabym ci takiego świństwa.- wybuchnęłam. Co on sobie wyobrażał...
- To co to ma znaczyć do cholery!?- uderzył pięścią we framugę drzwi.
- Jestem u przyjaciela. Tak trudno to zrozumieć? Dla ciebie ważniejsza była Iñez i wyszedłeś. Ja nie miałam zamiaru kolejnego wieczoru spędzać sama i przyszłam do Moritza. Z resztą nie będę ci się tłumaczyć.
- To ty wtedy kazałaś mi wyjść. Nie pamiętasz? 
- Ja kazałam ci wyjść? A to nowość. I tak byś wyszedł... Nie okłamuj samego siebie.
- Nie okłamuję...- spojrzał na Mo.
- Proszę cię. Mógłbyś chociaż sam przed sobą to powiedzieć...- zapadła krótka cisza, którą przerwałam.- Pamiętasz co mówiłeś, kiedy powiedziałam ci o tym dziecku? Pamiętasz?... Powiedziałeś, że o mnie nie zapomnisz. Że będziesz poświęcał mi tyle czasu co wcześniej. Że Ivo nie będzie ważniejszy, że będę tak samo ważna. Gadanie...- pokręciłam głową.
- Kochanie...- podszedł do mnie, chcąc objąć.
- Nie.- odsunęłam się od niego. W moich oczach zebrały się łzy.- Następnym razem nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie dotrzymać.
Cofnął się. Jego ręce drżały.
- Mam dla ciebie radę. Idź do pokoju, stań przed lustrem i powiedz sam do siebie co robisz. Może wtedy mnie zrozumiesz.- dodałam. Przez chwile patrzyłam na niego, po czym przeniosłam wzrok na drzwi, by po chwili znów spojrzeć na piłkarza. Ten bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zrozumiał mnie w 100%. 
Patrzyłam na drzwi, w których kilka chwil temu stał blondyn. Było mi strasznie źle. Jestem słaba. Za słaba, by sobie z tym poradzić.
- Cyśka..- usłyszałam głos Mo. Nie miałam ochoty na rozmowę. Chciałam się tylko wypłakać w poduszkę i mieć te wakacje za sobą.
- Chcę być sama.- wyszeptałam i wyszłam na balkon. Nie zwracałam uwagi na to, iż było zimno, na to by wyjść w krótkim rękawku. W tym momencie chłód, który owiał moje ciało, nie interesował mnie. 
Po jakimś czasie, usłyszałam kroki i poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.
- Zimno jest.- odparł, okrywając mnie delikatnym kocem.
- Dziękuję..- uśmiechnęłam się blado, spoglądając na chłopaka, by już chwilę później odwrócić wzrok w drugą stronę. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie. 
- Nie wiem co się dzieje, ale powinnaś z nim porozmawiać.- oparł się o framugę drzwi.- Chodź. Wstań.- powiedział, wyciągając w moją stronę dłoń. Spojrzałam na niego zaskoczona, ten tylko uśmiechnął się pocieszająco. Złapałam za jego dłoń. Stałam naprzeciw niego, patrząc w jego pełne blasku tęczówki. Chciałam go przytulić. Już chwilę później wpadłam mu w ramiona. Tak cholernie brakuje mi tej bliskości...
- Nie płacz.- wyszeptał zmysłowo do moje ucha, gładząc moje plecy.

***

Weszłam do pokoju z nadzieją, że blondyna nie ma w środku. Oparłam się o drzwi, głośno oddychając. Przeliczyłam się. Stał na balkonie, opierając się o barierkę. Naprawdę nie chciałam go widzieć, a tym bardziej rozmawiać z nim. Nawet nie wiecie jak bardzo cieszę się, że te wakacje w końcu się kończą. Już jutro o 18 wracamy do Dortmundu. Będę mogła odetchnąć i zapomnieć w pracy. Bo chyba władze Borussii przyjmą mnie?
Gdy tylko zrobiłam krok do przodu, chłopak gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Nic ruszyłam się, nawet nie drgnęłam. Zrobił kilka kroków w przód, a ja nie wiedziałam co zrobić. Miałam mętlik w głowie, a jednocześnie pustkę. Jak to możliwe? 
- Muszę ci coś powiedzieć.- powiedział poważnie. Miałam dość tych nowych informacji, które coraz bardziej wbijały mnie w podłoże. Czy ten zły okres się kiedyś zakończy? Spojrzałam na niego pytająco.- Nie wracam z wami jutro do Dortmundu.
Heh... Mogłam się tego spodziewać. Tyle już usłyszałam z jego ust to i tego mogłam się spodziewać. Ciekawiła mnie tylko jedna rzecz.
- Dlaczego jeśli mogę wiedzieć?- spojrzałam na plazmowy telewizor, stojący na komodzie.
- Z Ivo jest coraz gorzej. Nie mogę zostawić ich teraz tak samych.- rzekł. Zacisnęłam pięści.
- Na ile tutaj zostajesz?
- Na kilka dni, może tydzień. Nie wiem dokładnie.- odpowiedział, patrząc na mnie uważnie.
- Ja mam lepszy pomysł.- odparłam, robiąc kilka kroków w przód. Teraz stałam przed nim, patrząc w jego zielone, pełne bólu tęczówki.- Wyprowadź się, odejdź z Borussii, podpisz nowy kontrakt z Barceloną albo Realem, co tam wolisz. Zamieszkaj tutaj i po problemie.- cały czas patrzyłam w jego oczy.
- Chciałabyś.- prychnął.- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Idiota! Wywróciłam oczami, wymijając go.
- Marcela!- złapał mnie za rękę, przyciągając do siebie.- Próbuje to naprawić!
- Tak to naprawiasz? Powodzenia.- prychnęłam.
- Nie chcę nikogo ranić, tym bardziej ciebie, ale muszę tutaj zostać.
- Ja ci już coś powiedziałam. Lepiej będzie jak zamieszkasz tutaj. Szkoda mi tylko tych wszystkich kibiców, którzy na ciebie liczą.- uderzyła go pięścią w tors. 
- Przestań do cholery!- wrzasnął.- Nie możesz tego zrozumieć?
- Zrozumiałam już dawno.- przerwałam mu.
- Marcela, proszę cię.- ujął moją twarz w swoje dłonie.
- O co ty mnie prosisz? No o co? O to, żebym od tak powiedziała: "Dobrze, kochanie. Nic się nie dzieje. Te wakacje są wprost cudowne. Nawet o takich nie śniłam."?- prychnęłam, zdejmując jego dłonie. - Ale tak nie jest. Te wakacje są okropne. Rzygam nimi.- w moich oczach zebrały się łzy, które chwile później spływały po moich policzkach.
- Nie mogą być takie złe. Przecież spędzasz je ze mną.- uśmiechnął się.
- A Ty nadal swoje! Nie widzisz tego? Męczę się. Męczymy się oboje..- odparłam, spoglądając na drzwi balkonowe.- Na początku myślałam, że będzie już tylko lepiej. Że nic ani nikt nie stanie nam na drodze do szczęścia. Bo przecież byliśmy razem i tylko to się liczyło. Byliśmy razem szczęśliwi i... Myślałam, że nikt nie zdoła nam tego szczęścia zrujnować. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że udało jej się. Ona właśnie na to liczyła. Czekała, aż zaczniemy się kłócić, co było nieuniknione. Jej właśnie o to chodziło..- spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich ten cholerny ból, który ja czułam przez ostatnich kilka dni.- I wiesz co ci jeszcze powiem? Gdybyśmy byli dla siebie stworzeni, nikt nie zdołałby nas rozłączyć.
Tak. Tak właśnie myślałam. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Może byłoby lepiej gdybyśmy się po prostu rozstali? Po co każde z nas ma się męczyć i cierpieć, jeżeli możemy to zakończyć. Wystarczy tylko kilka słów i po problemie. Każde z nas pójdzie w swoją stronę. Tak będzie lepiej... 
- Nawet tak nie mów. Marcela, proszę cię. Daj nam szansę.- ujął moją twarz w dłonie, przysuwając się jeszcze bliżej mnie.- Proszę, błagam! Daj mi szansę to naprawić.- oparł swoje czoło o moje. Patrzył uważnie w moje oczy, jakby chciał z nich wyczytać wszystko co czuję. Delikatnie musnął moje wargi, z tak wielkim uczuciem. Cholera! Reus! Jesteś okropny! Dlaczego tak na mnie działasz!? 
- Kocham cię...- wyszeptał. Kolejny raz musnął moje usta. Czemu mu na to pozwalam? Nie opierałam się. Dlaczego do cholery!? Nagle zachłannie wpił się w moje wargi. Cały Reus..


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Jestem tak jak obiecałam ;)
Powiem szczerze, że ten rozdział podoba mi się. Jest dokładnie taki, jak sobie go zaplanowałam. 
Naprawdę starałam się, żeby wyszedł jak najlepszy i mam nadzieję, że docenicie to. Długością też nie grzeszy...
Liczę na trochę większą ilość komentarzy niż pod ostatnim postem.. 
Ale to już od Was zależy ;)

Buziaki ;**