niedziela, 27 września 2015

Rozdział 84 ~ Wymiękasz.

Następnego dnia, nie miałam wyjścia i musiałam wstać o 8, by zdążyć na trening pszczółek, a później do pracy na piętnastą. 
Zwlekłam się z łóżka z wielkim bólem, mając nadzieję, że dzisiaj pośpię dłużej. Reus jest nienormalny. Stwierdzam i zdania nie zmienię. Myłam właśnie zęby, kiedy ten histerycznie zaczął się do mnie dobijać. 
- Dzień dobry, pani Reus.- cmoknął ustami do słuchawki telefonu. 
- Czego, grzecznie pytam?- przełączyłam rozmowę na głośnomówiący. 
- Jak się spało?- zapytał.
- Reus nie pierdziel, szykuję się, żeby zdążyć na ten.. Trening.- wywróciłam oczami, wciągając na nogi spodnie
- No ale ja grzecznie pytam.
- A ja grzecznie odpowiadam.
- Nie na temat.- stwierdził.
- Kto powiedział, że będzie na temat?- złapałam go.
- Mnie zawsze trzeba odpowiadać na temat.- powiedział po chwili.
- Ja nic nie muszę. Ewentualnie mogę.- zaśmiałam się.
- Ale kochać mnie musisz.- czułam, że się uśmiecha. Westchnęłam.
- Zobaczymy się na treningu.- chciałam już zakończyć połączenie, kiedy blondyn jeszcze się odezwał.
- Może przyjechać po ciebie?
- Przejdę się. Spacer dobrze mi zrobi.
- Tylko bez szpilek.- odparł poważnie, na co ja przewróciłam oczami. On i ta jego nadopiekuńczość. 
- Tak jest, tatusiu.- uśmiechnęłam się sztucznie, po czym zakończyłam połączenie. Pokręciłam tylko głową, po czym założyłam na siebie koszulkę. Uśmiechnęłam się, kiedy przypomniały mi się słowa Marco 'Ale kochać mnie musisz.' Tak muszę cię kochać, Reus. 

Jak się później okazało, Kuba przyjechał po mnie, bo jak stwierdził ma po drodze. Nie pozwolił mi się ze sobą sprzeczać, więc chcąc czy nie chcąc  musiałam jechać  nim. W drodze na ośrodek treningowy Borussii zadzwonił do mnie Wojtek. Nasze relacje zdecydowanie się polepszyły. Rozmawiamy coraz częściej, dzięki czemu rzecz jasna, jeszcze lepiej się dogadujemy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wysiadłam z samochodu, podobnie postąpił Kuba. Kiwnęłam do niego głową, że jeszcze zostanę, na co ten rzucił mi kluczyki, mówiąc, żebym nie zapomniała zamknąć. Po jakimś czasie, Wojtek musiał wychodzić na trening, więc zakończyliśmy rozmowę. Obiecał, że wieczorem odezwie się jeszcze. Rozłączyłam się i zamknęłam samochód brata. Spojrzałam na ekran telefonu. Widniała na nim godzina 9:20. Za dziesięć minut zaczyna się trening, więc pasowałoby, żebym w końcu ruszyła się pod ośrodek treningowy. 
Wnet poczułam czyjeś silne dłonie na moich udach. Potrząsnął mną, a ja pisnęłam. Stanął przede mną, odwracając mnie sobie przodem do siebie. 
- Reus, idioto jeden!- krzyknęłam, uderzając go pięścią w ramie. Ten tylko zaśmiał się głupio, po czym objął mnie w pasie.
- Miło znów cię widzieć, kochanie.- zaśmiał się ironicznie.
- Cicho bądź.- powiedziałam, a ten tylko złożył na moich ustach ciepły pocałunek. Złapał mnie mocno za biodro, przyciągając jeszcze bliżej siebie. 
- Marco!- krzyknął Mo.
- Reus!- usłyszałam głos Roberta. Uśmiechnęłam się przez pocałunek. Blondyn mruknął coś tylko pod nosem, dając piłkarzom do zrozumienia, że nie ma nawet najmniejszej ochoty iść teraz do nich. Odsunęłam się od ukochanego, czując jak moje policzki zmieniają swój naturalny kolor. Złapałam go za rękę i chowając telefon i klucze od samochodu brata, ruszyliśmy na Breckel. 

- Marcela..- usłyszałam głos przyjaciela, a po chwili poczułam jak unoszę się nad ziemią. Przerzucił mnie przez ramię i zaczął biegać po całym boisku.
- Leitner!- wrzasnęłam, uderzając go pięściami po plecach. 
- Tak, skarbie?- zaśmiał się. Kocha tak do mnie mówić, co już czasem zaczyna denerwować Marco, jednak on wie, że pomiędzy nami nic nie ma. 
- Postaw mnie, do jasnej cholery!- uderzyłam go kolejny już raz pięścią. 
- No dobra, dobra, tylko tak nie bij.- postawił mnie na murawie, bacznie mi się przyglądając. 
- Co? Jestem gdzieś brudna?- zapytałam.
- Nie.- odpowiedział krótko i miał zamiar kontynuować, jednak usłyszałam głos Marco.
- Marcela!
- Moritz!- wrzasnął trener.- Zbiórka!- dodał.
- Ścigamy się?- zapytał blondyn nagle.
- Nie, Mo.. Chyba..- wahałam się.
- Wymiękasz.- stwierdził.
- Wcale nie.- oburzyłam się.
- Widzę, że boisz się przegranej, więc teraz, jeśli pozwolisz oddalę się powolnym krokiem w stronę trenera..- miał zamiar kontynuować, ale przerwałam mu.
- Dobra, o co?- wywróciłam oczami.
- Ten kto przegra stawia piwo.- wyciągnął dłoń w moją stronę.- To jak?
- Stoi.- uścisnęłam jego dłoń.
- Start!- krzyknął nagle, śmiejąc się ze mnie.
- Nie grasz fair Leitner!- odkrzyknęłam, biegnąc tuż za piłkarzem. Jednak to on dobiegł pierwszy do "mety". Kiedy ja próbowałam złapać powietrze, podszedł do mnie Marco. Wyprostowałam się, a ten objął mnie w pasie ramionami, cofając mnie o kilka dobrych kroków.
- Kocie.. A ty to tak możesz biegać?- zapytał, uśmiechając się lekko. Jednak jego wyraz twarzy, wyrażał również zmartwienie.
- Reus..- westchnęłam.- Ciąża to nie choroba.- zarzuciłam ręce na jego szyję.
- No martwię się, no..- uśmiechnął się lekko. 
- To dobrze.- zaśmiałam się, a blondyn cmoknął mnie w usta.- Idź, bo mnie trener za chwile opierdzieli.- popchnęłam go lekko, by po chwili poklepać chłopaka po ramieniu. 

Wieczorem, zadzwoniła do mnie Ania, by oznajmić mi, że mamy biegać. Nie mając innego wyjścia zgodziłam się, co i tak Lewandowska wyśmiała. Widocznie nie miała nawet zamiaru pytać mnie o zdanie. Wybrałam ubrania na dzisiejszy całkiem ciepły wieczór. Powoli zapadał zmierzch. Wiedziałam, że Ania najbardziej lubi takie pory dnia, gdzie nikt jej nie przeszkadza, prosi o autograf czy zdjęcie. Marco razem z Lewym wyszli, mówiąc że idą do Nevena. 
Kiedy założyłam już na siebie luźną koszulkę i legginsy, złapałam jeszcze telefon, kierując się w stronę kuchni. Z lodówki wzięłam chłodną wodę mineralną, po czym podążyłam do przedpokoju, gdzie założyłam wygodne buty sportowe i bluzę. Zabrałam jeszcze klucze od mieszkania i wychodząc zamknęłam je. Na schodach już czekała na mnie Polka, która jako mini rozgrzewkę, "zorganizowała" zbieg po schodach z ósmego piętra. Wolne żarty! 

Kiedy dotarłyśmy w końcu do parku truchtem. Tam porządnie porozciągałyśmy się i zaczęłyśmy biegać. Dużo rozmawiałyśmy, czasem śmiejąc się nawet z najmniejszych drobiazgów. W pewnym momencie ujrzałam śliczne serce ułożone z płatków czerwonych róż.
- Spójrz, słodkie.- spojrzałam na Lewandowską, nie mogąc powstrzymać swojego uśmiechu.- Ktoś musi mieć niesamowite szczęście.- dodałam.- Chodźmy.- miałam już zamiar ruszyć, kiedy Ania złapała mnie za rękę, kiwając głową w przeciwną mi stronę.
Nagle zabrakło mi powietrza. Złapałam się za serce, nie wiedząc co mam powiedzieć. Zatkało mnie. Dosłownie. Po chwili poczułam jak Lewandowska delikatnie popchnęła mnie w stronę Marco. Nigdy nie spodziewałabym się, że coś takiego może zorganizować Reus. Wszyscy o wszystkim wiedzieli tylko nie ja. Zza drzewa wyszli również Robert, Kuba i Agata. Marco ubrany był w czarny garnitur, rękawy białej koszuli, miał wywinięte na 3/4 oraz krawat idealnie dopasowany. Niby nic takiego, ale wyglądał oszałamiająco. Podszedł do mnie, łapiąc za rękę. Widocznie był zdenerwowany.
- Pamiętasz ten dzień, kiedy na mnie wpadłaś? Właśnie tutaj. Dokładnie w tym miejscu.- zaczął.
- To ty wpadłeś na mnie.- wydusiłam niepewnie.
- Nie do końca.- uśmiechnął się.- Wiesz jak bardzo mi się wtedy spodobałaś? Kurde, nawet nie myślałem, że kiedykolwiek będę mógł się do ciebie zbliżyć.- rozmarzył się.- Byłaś jak towar w wyższej półki.- stwierdził.
- Przez te kilka lat, kiedy byliśmy razem tyle się wydarzyło.. A ja nigdy nie zwątpiłem co do tego czy nadal cię kocham. Byłaś, kurde nadal jesteś jak narkotyk, bez którego po jakimś czasie nie da się żyć. A teraz? Jestem najszczęśliwszym facetem na tym świecie, bo mam przy swoim boku tak cudowną kobietę. Dziecko? Zawsze o nim marzyłem, o stworzeniu prawdziwej rodziny. Dawać przykład własnym dzieciom, uczyć ich wszystkiego po kolei, tak jak robili to moi rodzice. Być przykładem..- cały czas patrzył mi w oczy.
- To niesamowite i dziwne jednocześnie, jak człowiek może kochać drugą osobę. Codziennie, kładąc się spać, dziękuję Bogu, że cię spotkałem.- odwrócił głowę na chwilę, kątem oka spoglądając na mnie. Nie mogłam uwierzyć, że to właśnie ja jestem tą szczęściarą.- Codziennie zakochuję się w tobie od nowa i coraz bardziej. Wiem, że moja miłość do ciebie jest prawdziwa.- kontynuował. Uklęknął przede mną, wyciągając z kieszeni swojej marynarki, czerwone pudełeczko.- Zechcesz spędzić ze mną resztę swojego życia i pozwolisz mi nazywać się największym szczęściarzem na tej pieprzonej planecie?


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział leci do Waszej dyspozycji! 
Jak Wam się podoba? Nie zawiodłam? 
Mnie podoba się, o takie coś mi chodziło i jest ;d 
Rozdział miał pojawić się wczoraj, jednak miałam ognisko i nie dałam rady dodać. 
Tak, więc liczę na Wasze szczere opinie! 
Do zobaczenia! ;3 


sobota, 19 września 2015

Rozdział 83 ~ Nie zlewaj mnie.

- Boże, co się tutaj stało?- spytał zmartwiony, kucając obok mnie.- Kochanie, ty płakałaś?- zapytał, odgarniając moje włosy na plecy, a ja tylko w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Skarbie...- przejechał kciukiem po moim policzku.- Powiedz coś.- dodał. Ja bez słowa wtuliłam się w jego umięśniony tors, cicho szlochając. Przyciągnął mnie do siebie, mocno przytulając. Tak cholernie potrzebowałam jego bliskości i wsparcia.
- Za niecałe dziewięć miesięcy zostaniesz ojcem.- wychlipałam, po jakimś czasie, zanosząc się jeszcze większym płaczem. Marco spróbował się podnieść, jednak po chwili znów opadł na podłogę w kuchni, chowając twarz w dłoniach.
- Co?- wydusił po chwili, z niewyobrażalnie wielkim trudem. Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Wiedziałam, że tak zareaguje. Wczoraj mówił, że chciałby mieć dziecko, jednak kiedy przyjdzie co do czego, to jest całkiem inaczej. Wszyscy tacy są. Heh.. Głupia myślałam, że jest inny. Że jest wyjątkowy i idealny. Tylko ideały nie istnieją. Zawsze sobie to powtarzałam, a kiedy w moim życiu pojawił się Reus, słowa straciły wartość.
- Nie mam zamiaru robić ci problemu, ani się narzucać. Wychowam je sama.- powiedziałam z wielkim bólem, łapiąc za test, który leżał na wyspie.- To dla ciebie, żebyś pamiętał, że pojawiłam się w Twoim życiu.- rzuciłam go Reusowi i skierowałam się do wyjścia. Nic nie zrobił, nawet nie wstał. Nie zamierzał się pofatygować...
Założyłam buty i kurtkę i chciałam już wyjść, kiedy poczułam dotyk blondyna na swoim ciele. Podwinął moją bluzkę i przejechał palcami po moim brzuchu.
- Cholernie się cieszę.- wyszeptał, odwracając mnie do siebie, po czym podniósł do góry i obrócił kilka razy wokół własnej osi. Zarzuciłam ręce na jego szyję, uśmiechając się lekko. Powoli postawił mnie na podłodze, po czym zachłannie musnął moje usta. Zjechałam dłońmi na jego policzki i pogłębiłam pocałunek z pełną zachłannością. Postawił kilka kroków w przód i delikatnie przycisnął mnie do drzwi wejściowych. Mruknęłam cicho, oddając kolejne pocałunki. Czułam jak w moim brzuchu wiruje stado motyli. To było niesamowite uczucie. Odepchnęłam blondyna od siebie, na co on uśmiechnął się chytrze i jeszcze raz musnął moje usta. Złapał za moją wargę, by po chwili lekko za nią pociągnąć. Zaśmiał się głupio i w tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. 
- Otwórz, a ja pójdę się ogarnąć.- powiedziałam i pobiegłam do łazienki. Zmyłam makijaż i nałożyłam na twarz krem, dokładnie go wsmarowując. Wychodząc z łazienki, usłyszałam bardzo dobrze znany mi głos.
- Cześć Auba.- przywitałam Gabończyka.  
- Czeeeeeść.- przytulił mnie, śmiejąc się.
- Chyba jestem głodna.- odparłam po chwili.- Zrobię naleśniki, chcecie też?
- Jeżeli to nie będzie problem to poproszę.- uśmiechnął się, na co Marco skarcił go wzrokiem, a ja ruszyłam do kuchni, by zrobić naleśniki. 
Kiedy kończyłam już piec poczułam oplatające mnie silne ramiona. Opuściłam głowę w dół i zobaczyłam te charakterystyczne tatuaże. 
- Długo jeszcze? Głodny jestem.- westchnął, po czym cmoknął mnie w szyję.
- Chwilkę. Z czym chcecie?
- Ja z serem.- powiedział Marco.- A ty Auba?- zapytał przyjaciela.
- Ja też.- odpowiedział.
- Się robi.- zaśmiałam się. Marco poszedł do salonu, natomiast ja dokończyłam to co miałam zrobić. Kiedy skończyłam poszłam do salonu i co zobaczyłam? Oczywiście chłopaków, grających w Fifę. Mogłam się tego spodziewać.
- Grasz ze mną?- spytał mnie Marco, kiedy postawiłam talerz z naleśnikami na szklanym stoliku.
- Jasne.- odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Blondyn przesunął mi się, a ja usiadłam przed nim. Objął mnie rękoma i dał pada. Na początku nie mogłam się z nim zrozumieć, ale po niedługim czasie udało nam się porozumieć.

*Marco*
Graliśmy bardzo długo, co chwile śmiejąc się z naszych głupich błędów. Cmoknąłem Marcelę w policzek, kiedy strzeliła gola, przez co Auba kopnął fotel stojący obok kanapy.
- Ej, stary. Demolujesz mi mieszkanie.- zaśmiałem się.
- Sorry.- mruknął, na co ja z blondynką, spojrzeliśmy na siebie i prychnęliśmy śmiechem.
- Taa, śmiejcie się z biednego Pierre.- oburzył się, wzruszając ramionami. Zaśmiałem się tylko, a Marcela wstała, wybiegając z salonu. Zauważyłem, że źle się poczuła. Mdłości.
- Co ona w ciąży jest czy co?- palnął Auba, jednak nie wiedział ile jest w tym prawdy. Spojrzałem na niego znacząco, po czym wybiegłem za blondynką.
- Marcela..- szepnąłem, widząc męczącą się Polkę. Podszedłem do niej i przytrzymałem włosy. Źle się czułem, widząc taką Marcelinę. Uklęknąłem przy niej, mocno do siebie przytulając. Ta odepchnęła mnie delikatnie od siebie, podchodząc do umywalki. Umyła dokładnie zęby, zachowując się tak jakby nic się nie stało.
- Idź do Auby. Ja za chwile przyjdę.- powiedziała, a ja tylko spojrzałem na nią i wyszedłem. Nie wiedziałem co chce zrobić i powiem szczerze, że bałem się. Nie chciałem, żeby zrobiła jakieś głupstwo. Usiadłem obok przyjaciela, biorąc ze stolika miskę z chipsami. Włożyłem do ust, tępo patrząc w ekran telewizora. 
- Co jest?- zapytał, patrząc na mnie uważnie.
- Chcesz?- wysunąłem miskę w stronę piłkarza.
- Nie zlewaj mnie.- gwałtownie pchnął szklaną miskę.
- Marcela jest w ciąży.- westchnąłem spoglądając na przyjaciela.
- Kurwa, gratuluję!- krzyknął, gwałtownie podnosząc się z łóżka i przytulając mnie mocno.
- Tylko nikomu ani słowa.- zagroziłem mu palcem. Nagle usłyszałem ciche kroki. Odwróciłem się, a Auba podbiegł do blondynki mocno ją ściskając. Kurde, ona mnie udusi. Choć jeszcze nie rozmawialiśmy dokładniej o tej całej sytuacji, Marcelina na pewno nie chciała, aby ktokolwiek o tym wiedział.
- Gratuluję, mała!- zaśmiał się głośno.
- Nie jestem już taka mała.- prychnęła.
- No dobra.. Niech ci będzie.- poklepał ją po plecach, na co blondynka pokręciła tylko głową.

*Kilka dni później*
*Marcelina*
Marco od wczoraj bardzo dziwnie się zachowuje. Czy ten świat już do reszty powariował? Ania nagle chce biegać, a mnie najzwyczajniej w świecie się nie chce. Reus traktuje mnie jak księżniczkę i co tylko chce to robi za mnie. Ba! Kiedy chcę na przykład pójść po coś do jedzenia do kuchni to wyręcza mnie. Przecież ciąża to nie choroba. Ludzie. Oczywiście, kiedy Kuba i Agata dowiedzieli nie mogli pohamować swojego dziwienia, a Agata również łez. Niesamowicie się wzruszyła. I w końcu zrozumiałam, że nie mam co rozpaczać. Czasu nie cofnę, a ciąży nie usunę. Rzecz jasna, nie planowaliśmy tego, ale co się stało, to się nie odstanie. I trzeba się z tym pogodzić. 
- Kochanie...- usiadł obok mnie i przytulił do siebie.- Co ty na to, żebyśny wybrali się do sklepu i kupili jakąś zabawke czy śpioszki malcowi?- zapytał, czym bardzo mnie zaskoczył. Spojrzałam na niego i nie potrafiłam pohamować śmiechu. Wybuchnęłam, nie umiejąc się opanować. 
- Przecież nawet nie znamy płci.- prychnęłam.
- No proszę!- złożył ręce jak do modlitwy, klękając przede mną.
- Ehh, no dobra.- westchnęłam.
- Już się nie mogę doczekać.- potarł dłoń o dłoń, uśmiechając się głupio.
- Głuptas.- poczochrałam mu grzywkę. Ten tylko w odpowiedzi schylił się nade mną i złożył na moich ustach słodki pocałunek. Dłoń położył na oparciu kanapy, tym samym podtrzymując się. Położyłam dłoń na jego szyi, odwzajemniając pocałunek. 
- Jesteśmy już ze sobą cztery lata, a mi te pocałunki jeszcze się nie znudziły.- wyznał, patrząc mi prosto w oczy, po czym usiadł obok mnie, obejmując mnie prawym ramieniem. 
- Jeszcze.- podkreśliłam, szturchając go w ramie, na co cicho się zaśmiał.- No bardzo śmieszne. Mam nadzieję, że ci się nie znudzą przez następny czas, bo będziesz musiał wytrzymać z moimi humorkami całe 8 miesięcy, więc powodzenia.- poklepałam go po ramieniu.- Bo jak nie to..- nie pozwolił mi dokończyć. 
- Bo jak nie to co?- pochylił się nade mną.
- Emm.. To wylecisz przez to okno.- wskazałam palcem na okno tarasowe.
- Aa, boję się!- wrzasnął.- Aż spadłem z kanapy.- prychnął.
- A spadaj.- założyłam ręce na piersi.
- Oj, misiaczku.- cmoknął mnie w policzek.- Hmm... To idziemy na te zakupy?- znów poruszył ten temat.
- Człowieku, daj żyć.- westchnęłam ociężale.
- No ruszaj się, raz, raz!- pociągnął mnie za rękę.- Masz pół godziny.- dodał.
- Wystarczy mi 15 minut.- wywróciłam oczami.

Chodziliśmy dobre pół godziny za jakimikolwiek rzeczami dla malca, ale Reusowi nic nie pasowało. Myślałam, że go za chwilę uduszę.
- Marco, ale to ubranko jest ładne.- wycedziłam przez zęby.
- No dobra. Mnie też się podoba.- zapakował śpioszki do koszyka.
- Spójrz!- złapałam za piękną podusię z herbem Borussii.
- Słodkie.- uśmiechnął się uroczo.
- Bierzemy.- zarządziłam i nie czekając nawet na odpowiedź blondyna, włożyłam podusie do koszyka. Ten tylko zaśmiał się, kręcąc głową.
- Już do kasy?- zapytał.
- Tak, chyba tak.- pokiwałam twierdząco głową. Po kilku minutach już byliśmy w drodze do samochodu. Gwałtownie odwróciłam głowę, kiedy kątem oka dostrzegłam małego chłopca, stojącego na środku parkingu i ślepo, patrzącego się na mojego chłopaka. Szturchnęłam piłkarza, kiwając głową na chłopca. Ten tylko podał mi zakupy i podszedł do niego. Podążyłam za blondynem. 
- Gdzie twoja mama?- spytał łagodnym głosem, kucając przy malcu. Miał na oko jakieś 5 lat, a minę miał taką, jakby zobaczył ducha. Wskazał ręką na kobietę, stojącą przy samochodzie. 
- Mam na imię Marco, a to jest moja dziewczyna, Marcela.- wyciągnął dłoń do małego blondynka.
- Jestem Felix.- uśmiechnął się nieśmiało, odwzajemniając gest.- Jestem pana wielkim fanem, proszę pana.- wycedził, a ja miałam ochotę się zaśmiać. 'Proszę pana.'
- Mów mi Marco.- uśmiechnął się do malca, a do mnie puścił oczko. Po chwili podeszła do nas mama chłopca.
- Mamo, mamo. Rozmawiam z panem Marco, widzisz?- odparł uradowany.
- Czuję się stary.- wycedził Marco, na co ja i kobieta zaśmiałyśmy się. Chłopiec poprosił Reusa o zdjęcie, a Marco, że bardzo kocha robić sobie fotki to zrobił sobie dwa zdjęcia z Felixem i jeszcze jedno z chłopcem i jego mamą. Po tym piłkarz odwiózł mnie do domu, zapowiadając, że spotkamy się jutro na treningu. I nie mam innego wyjścia jak tylko przyjść..


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem z nowym rozdziałem dzisiaj. 
Poprzedni post, który okazał się być jednym wielkim nieporozumieniem, już usunęłam. 
Uznajmy, że go nie było ;d 
Po prostu mojemu młodszemu bratu nudziło się i dodał zdjęcie Marco bez żadnej treści. 
A powyżej macie już prawdziwy rozdział ⬆ 

Pozdrawiam i buziaki! ;* 

poniedziałek, 7 września 2015

Rozdział 82 ~ Obiecuję.

Byłam tak bardzo spragniona jego bliskości, że aż zapomniałam o tym co sobie obiecałam. Gdzieś w głębi serca byłam zła na siebie, że mu uległam. Blondyn złapał za oba moje uda, podciągając mnie na odpowiednią wysokość i zaplatając sobie moje nogi wokół jego bioder. Mruknęłam cicho, odrywając się na chwilę od Marco, by złapać oddech. Tym razem to ja złączyłam nasze wargi w namiętnym i równie gorącym pocałunku. Ruszył do salonu, po czym usiadł na kanapie, sadzając mnie sobie na kolanach. Zgarnęłam moje długie blond włosy na lewe ramie, po czym zarzuciłam dłonie na jego szyję. Po chwili poczułam jego dłonie na moich pośladkach, na co zaśmiałam się. Spojrzałam w jego oczy, w których tańczyły te dobrze znane mi iskierki i wtedy dopiero uświadomiłam sobie co ja robię... Wstałam, odchodząc od blondyna na kilka kroków. Odwróciłam się do niego tyłem, by nie patrzeć na jego zdziwioną minę.  Po chwili poczułam jego delikatny dotyk na moim ramieniu. Drugą dłonią podwinął moją koszulkę i zaczął muskać palcami mój brzuch. odchyliłam głowę do tyłu, zamykając oczy. Pocałował mnie w szyję. 
- Kocham cię..- wyszeptał. 
- Obiecaj mi...- mruknęłam, po czym odwróciłam się w jego stronę, zarzucając ręce na jego szyję.- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał.- powiedział.
- Marcela, umiem się obronić.
- Obiecaj.- powiedziałam stanowczo.
- Obiecuję.- powiedział, po czym przytulił mnie do siebie. 
- Ja ciebie też, Marco.- szepnęłam zmysłowo do jego ucha, na co kąciki jego ust, uniosły się do góry. 

Zaśmiałam się głośno, kiedy po raz kolejny poczułam silne ramiona oplatające moją talie. Uniósł mnie do góry, śmiejąc się z mojej bezradności.
- Już mi nie uciekniesz.- wyszczerzył się.
- Puszczaj!- krzyknęłam.
- Nie krzycz, bo ludzi pobudzisz.- pouczył mnie.
- Jest dopiero 18.- zaśmiałam się z jego orientacji w czasie. A raczej z jej braku.
- Niektórzy mogą już spać.
- Chyba tylko tacy jak Marco Reus.- zaśmiałam się głośno.
- Osz Ty, głupia blondyno!- przerzucił mnie przez swoje ramie, ruszając schodami, najprędzej do mojej sypialni. 
- Nie życzę sobie.- warknęłam, na co blondyn zaśmiał się.
- To nie koncert życzeń, kochanie.- wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo, stawiając mnie na podłodze. Zdążyłam tylko spojrzeć w jego oczy i już leżałam na swoim łóżku. Chwile później nade mną znalazł się blondyn, na co ja zaśmiałam się. Zaczął mnie łaskotać, a ja jak to mam w zwyczaju rzucałam się po łóżku jak idiotka. 
- Maaarco!- zaczerpnęłam powietrza, kiedy miałam taką okazję, ponieważ wiedziałam, że Marco tak łatwo mi nie odpuści. 
- Tak?- uśmiechnął się. 
- Proszę.- wydusiłam. 
- No dobra, ale robisz mi jutro śniadanie.- zaśmiał się złowieszczo. Położył się obok mnie na brzuchu, a ja zaczęłam jeździć palcami po jego plecach. Mruczał coś pod nosem, co chwile spoglądając na moją twarz. Ja podpierałam głowę na lewej ręce, leżąc na boku. Zaśmiałam się z jego miny, na co ten wywrócił tylko oczami. 
- Co cię tak bawi?- spytałam, przerywając swoją czynność.
- Nie! Nie przestawaj proszę.- powiedział, na co ja zaczęłam się głośno śmiać.
- Co ty robisz z tymi paznokciami?- zapytał.
- Maluję odżywką?- bardziej zapytałam niż stwierdziłam. 
- To kupie ci tą odżywkę, tylko podrap mnie jeszcze.- poprosił, na co ja wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
- Z czego się śmiejesz?
- Stać mnie na odżywkę, kochanie.- uśmiechnęłam się, cmokając do niego ustami.
- No dobra, ale podrap mnie.- poprosił. Uśmiechnęłam się delikatnie i wykonałam prośbę chłopaka. 

*Kilka lat później*
Chodziłam po salonie mojego chłopaka, cierpliwie oczekując jego przybycia. Co prawda, moja cierpliwość już się kończyła. Miał być 20 minut temu na miejscu. Po kilku kolejnych minutach, usiadłam na kanapie, kiedy nagle do domu wparował Marco.
- Gdzieś ty do cholery był?- spytałam, zniecierpliwiona.- Miałeś być 20 min temu. 
- No u Roberta.- zabrał moją i swoją torbę, po czym skierował się do wyjścia.- Możemy iść.- oznajmił. Zabrałam swoją torebkę i podążyłam za nim. Kilka chwil później byliśmy w drodze do domu rodziców Marco. 
- Melanie i Yvonne będą?- zapytałam spoglądając na chłopaka.
- Tak.- odpowiedział szybko, nie odrywając wzroku od jezdni. Po chwili poczułam ciepłą dłoń blondyna na mojej, przez co, przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Splótł nasze dłonie. Spojrzałam na niego przelotnie, uśmiechając się pod nosem.
Kiedy dotarliśmy do domu rodziców Marco, z szerokim uśmiechem, weszłam za blondynem. Cieszyłam się, że jego rodzina mnie zaakceptowała, a Marco nie bawi się mną, tylko myśli poważnie o naszym związku. Brakowało mi takiego faceta, a teraz? Teraz zasypiam i budzę się przy nim, nie myśląc co przyniesie nowy dzień.
- Dzień dobry.- przywitałam się z mamą piłkarza, darząc ją szerokim uśmiechem.
- Cześć, Marcelinko.- odwzajemniła mój gest. Przywitałam się z panem Thomasem, co prawda kazał mi mówić po imieniu, jednak ja nie umiem tak, ale mniejsza o to, nim się obejrzałam, już przytulał mnie Nico.
- Aleś ty urósł, brzdącu..- zaśmiałam się.
- Wieeem.- uśmiechnął się uroczo.
- A ze mną nie przywitasz się, młody?- odparł, oburzony Marco, stojąc za mną.
- Z tobą widziałem się dwa dni temu, ale dobra.- wywrócił oczami, przybijając z wujkiem 'piątkę'.
- Jesteście już, siadajcie.- powiedziała Yvonne, najpierw witając się ze swoim bratem, a później ze mną.
Po obiedzie, wyszłam razem z Nico za dom. Chłopiec bawił się piłką, natomiast ja stałam z założonymi rękoma, przyglądając się mu. Chwile później poczułam, oplatające mnie silne ramiona ukochanego. Uśmiechnęłam się lekko, czując zapach jego perfum. Położył głowę na moim prawym ramieniu, szepcząc mi do ucha jakieś czułe słówka, na co ja, co chwile wybuchałam śmiechem.
- Nie wiem, co tak bardzo cię śmieszy.
- Nie, no nic nic, kochanie.- cmoknęłam do niego ustami.
- Wyobrażasz sobie, że taki mały brzdąc, mógłby biegać po naszym salonie?- wypalił nagle.
- O czym ty mówisz?- spytałam, choć bardzo dobrze wiedziałam co ma na myśli.
- Nie udawaj, że nie rozumiesz...- odparł ściszonym głosem. Chyba nie chciał wywoływać kłótni, które w ostatnim okresie zdarzały się bardzo rzadko. Ja również tego nie chciałam. Rozmyślałam chwile nad tym co powiedział blondyn i chyba nie chciałam mieć na razie dziecka. Choć od kilku dni ciągle wymiotuję i jest mi niedobrze. Obawiałam się, że to może być to o czym myślę, a tego raczej nie chciałam. Wiedziałam, że Marco chce mieć dziecko, że chce założyć rodzinę, jednak ja nie byłam na to jeszcze gotowa.
- Kochanie, mówię do ciebie od dziesięciu minut.- szturchnął mnie.
- Aa tak, przepraszam. Zamyśliłam się.
- Chodźmy do domu, bo deszcz zaczyna kropić. Nico, chodź już!- krzyknął do chłopca, a ten bez słowa zabrał piłkę i wbiegł do środka. Marco złapał mnie za rękę i ruszył do środka.

Następnego dnia byłam tak zła, że nie mogłam się powstrzymać od docinania Marco. Cokolwiek by nie powiedział, ja musiałam odpowiedzieć mu chamsko. Kiedy już miał tego dość, wyszedł, mówiąc krótkie: "Wrócę jak ochłoniesz!" Uderzyłam pięścią w stół, przy którym właśnie siedziałam, chowając twarz w dłoniach. Wybiegłam z kuchni, czując jak robi mi się niedobrze. Pobiegłam do łazienki, wymiotując.
- Cholera!- krzyknęłam na cały dom. Nie zważając na to jak jestem ubrana, przemyłam tylko twarz zimną wodą i wyszłam, kierując się do apteki. Kupiłam test ciążowy, wracając do domu. Miałam wielką nadzieje, że nie zastanę w nim Marco. Chciałam to wszystko poukładać sobie sama. Zrobiłam go i odczekałam odpowiedni czas. Kiedy on upłynął chciałam zapaść się pod ziemię.
- To nie może być prawda...- szepnęłam do swojego odbicia w lustrze. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.  Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Przecież ja nie chciałam mieć dziecka. Nie jestem gotowa, by zostać matką. Przez kolejną godzinę nie robiłam nic tylko płakałam i użalałam się nad sobą, jednak postanowiłam w końcu wziąć się w garść i zrobić cokolwiek, by zapomnieć choć na chwilę o tej całej sytuacji. Zaczęłam dokładnie sprzątać dom Marco, nie myśląc nawet o tym, że za każdym razem wypominałam mu bałagan panujący w całym domu. Zaśmiałam się na wspomnienie tego, jak zaczęłam rzucać w blondyna jego ubraniami, a ten próbował mnie uspokoić. Albo jak szykował się na imprezę u mojego brata, która miała na celu opicie kolejnego członka rodziny- małą Lenę, i zaczął rozrzucać ubrania po garderobie. Zrobił wtedy niesamowity bajzel, jednak i tak musiał to posprzątać, co rzecz jasna ja mu to nakazałam.
Kiedy posprzątałam już prawie cały dom, blondyn nadal nie było. Martwiłam się, ale i wiedziała, że musi ode mnie odpocząć. Byłam nie do zniesienia dzisiejszego dnia. Sprzątałam właśnie w kuchni, kiedy zauważyłam test, leżący na wyspie kuchennej. W moich oczach kolejny raz dzisiejszego dnia zebrały się łzy. Co ja miałam zrobić? Za chwile może wrócić Marco, a ja jestem w rozsypce. Uderzyłam dłonią o szklankę, która tym samym spadła na podłogę, rozbijając się na milion małych kawałeczków. Ukucnęłam, by pozbierać te większe, jednak usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Pokręciłam tylko głową, niezmiernie ciesząc się z mojego szczęścia. Czujecie ten sarkazm? W tym samym momencie do kuchni wszedł Marco.
- Boże, co się tutaj stało?- spytał zmartwiony, kucając obok mnie.- Kochanie, ty płakałaś?- zapytał, odgarniając moje włosy na plecy, a ja tylko w odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Skarbie...- przejechał kciukiem po moim policzku.- Powiedz coś.- dodał. Ja bez słowa wtuliłam się w jego umięśniony tors, cicho szlochając. Przyciągnął mnie do siebie, mocno przytulając. Tak cholernie potrzebowałam jego bliskości i wsparcia.
- Za niecałe dziewięć miesięcy zostaniesz ojcem.- wychlipałam, po jakimś czasie, zanosząc się jeszcze większym płaczem. Marco spróbował się podnieść, jednak po chwili znów opadł na podłogę w kuchni, chowając twarz w dłoniach.
- Co?- wydusił po chwili, z niewyobrażalnie wielkim trudem. Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Wiedziałam, że tak zareaguje. Wczoraj mówił, że chciałby mieć dziecko, jednak kiedy przyjdzie co do czego, to jest całkiem inaczej. Wszyscy tacy są. Heh.. Głupia myślałam, że jest inny. Że jest wyjątkowy i idealny. Tylko ideały nie istnieją. Zawsze sobie to powtarzałam, a kiedy w moim życiu pojawił się Reus, słowa straciły wartość.
- Nie mam zamiaru robić ci problemu, ani się narzucać. Wychowam je sama.- powiedziałam z wielkim bólem, łapiąc za test, który leżał na wyspie. Rzuciłam go Reusowi i skierowałam się do wyjścia. Nic nie zrobił, nawet nie wstał. Nie zamierzał się pofatygować...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział leci w Wasze ręce! 
Za jakiekolwiek szczerze przepraszam, ponieważ nie sprawdzałam tego rozdziału. 
Mam nadzieję, że nie jest taki zły i jest do zaakceptowania.

Jak minął Wam pierwszy dzień drugiego tygodnia szkoły?
Mnie osobiście całkiem nieźle ;)